Po południu autobusem udajemy się do Ica jedynie przejazdem (szkoda bo skrycie liczyłem na muzeum i obejrzenie kolekcji tzw. kamieni z Ica). Tym bardziej szkoda, że miasto słynie z produkcji wina... no cóż - czas goni nas... zatrzymujemy się w ukrytej pośród piaskowych ogromnych wydm oazie Laguna Huacachina. Tam zakwaterowujemy się na parę godzin żeby przechować bagaże. A teraz najlepsze - wynajmujemy samochody typu buggy (czyli otwarte pojazdy wieloosobowe z orurowaną klatką nadwozia, wyposażone w silniki V8) i w drogę - pełny odlot!!! - szalona jazda po okolicznych wydmach, z szaloną prędkością z jeszcze bardziej szalonym kierowcą - polecam pampersy dla dorosłych - to trzeba przeżyć! Gdzieś wśród wydm postój połączony ze zjazdem po piachu na deskach snowboardowych. Elżbieta - a jakże - pierwsza chętna, tylko coś chyba nie tak... postawa na brzuchu? i głową w dół? - ale co mi tam - niech robi co chce - ja w to nie wchodzę i koncentruję się na tym co lubię najbardziej - na robieniu zdjęć. Wracamy do oazy pełni wrażeń, potem obiad, kąpiel w hotelowym basenie, napoje - słowem pełny relaks. Późnym popołudniem wyciągam Elżbietę i idziemy na rekonesans po uroczej zielonej oazie z jeziorem wypełnionym siarkowa wodą leczniczą. Próbujemy wspiąć się na najbliższą wydmę, by zrobić z góry pamiątkowe zdjęcie - stopy grzęzną w piachu, osuwamy się, to znów próbujemy - ciężko, nie spodziewaliśmy się, że chodzenie po wydmie sprawia taki problem. W końcu cel zdobyty - napawamy się pięknem jeszcze przez chwilę i wracamy - robi się późno no i zbliża się pora wyjazdu. Ostatni dzisiaj cel to przejazd do Nasca.