odprawa na Okęciu przebiegła bezproblemowo. Główny bagaż nadany, oczekujemy na start. Właśnie minął planowy czas startu - mijają minuty - no oczywiście parę minut opóźnienia to przecież żaden problem - ale... zaczynam odczuwać lekki niepokój. Zerkam na Elżbietę - ta zdaje się nic sobie z tego nie robić - niech śpi. Upływa dobre pół godziny - po głowie zaczynają mi krążyć głupawe myśli - zdecydowanie przeganiam je - będzie dobrze. Wreszcie narastający huk silników obwieścił upragniony start. Lecimy! Przez głośniki dochodzą mnie szczątkowe słowa komunikatu o dalszych połączeniach - jest też informacja dla lecących do Ameryki Południowej, ale nie wszystko rozumiem. Patrzę pytająco na Dawida - ale ten ma wymalowany na twarzy stoicki spokój, więc wszystko pewnie OK.
Lądujemy na lotnisku Schiphol w Amsterdamie ze znacznym opóźnieniem - to już wszystkim wiadomo. Opuszczamy gęsiego samolot - minuty teraz wydają się trwać wieki. Rozumiemy sytuację bez słów - sprintem ruszamy przez trzecie co do wielkości lotnisko w Europie i to prawie na drugi jego koniec, a odprawa do Sao Paulo kończy się lada chwila - wpadamy do terminalu zadyszani - jesteśmy - ale... niestety o 5 minut za późno!. Na nic prośby, groźby i argumentacje - obsługa KLM "betonowa". Oczywista wina przewoźnika - a ten nic i tylko swoje jak zdarta płyta: "nie da się już przeładować bagażu głównego - następny możliwy lot do Limy dopiero jutro rano".
Tylko dzięki zgraniu, stanowczości i graniczącej z desperacją postawie całej naszej grupy udaje się wynegocjować zapewnienie pokrycia kosztów związanych z przymusowym postojem w zakresie wyżywienia i noclegu przez winowajcę zamieszania - KLM. Tak więc lżejsi o bagaż główny a z tym tylko co kto miał na sobie i z bagażem podręcznym ruszamy wykorzystać pozostały czas na zwiedzanie stolicy kraju wiatraków i tulipanów
A co do tytułu tego wpisu: to jedno z praw Murphyego mówi: "jeżeli coś może się nie udać - nie uda się na pewno." W naszym wypadku, o zgrozo, prawo to zaczęło się sprawdzać...