Rano pobudka. Przy śniadaniu dowiadujemy się, że loty nad płaskowyżem z powodu silnego zachmurzenia są wstrzymane do odwołania. Odczuwam lekkie podenerwowanie. Godz. 10:00 niebo zaczyna się przecierać, więc szybki telefon na lotnisko - potwierdzenie i jedziemy! Na lotnisku panuje ruch w interesie - sporo chętnych - jedni startują, inni lądują. Chmury szybko ustępują zwiastując dobrą pogodę. Zbliża się południe - czekamy cierpliwie na swoją kolej. Właściwie linie w Nasca najlepiej jest obserwować z samego rana. Poranne niskie słońce rzuca wówczas cień przez co linie są bardziej widoczne z lotu ptaka. Wiemy już, że polecimy sześcioosobową Cesną C-206 - jeszcze tylko rzut monetą z Markiem o miejsce przy pilocie i startujemy. Siedzę z przodu, za mną w drugim rzędzie Marzenka z Markiem i na końcu Elżbieta z Olą. Samolot szybko wzbija się w powietrze ukazując płaskowyż poryty liniami a poniżej cieńką prostą czarną linię - to autostrada Panamerykańska - łączy obie Ameryki i ciągnie się od północy Alaski poprzez Amerykę Środkową po południe Argentyny. Za nią zaczyna się spełniać mój sen - pilot przechyla maszyną raz na lewo, raz na prawo, w dół to znów w górę ukazując kolejne rysunki zgodnie z wytyczoną trasą przelotu. Kolejno naszym oczom zaczynają się pojawiać rysunki: "wieloryb", "małpa", "kondor", "koliber"... trzaskam zdjęcia, Elżbieta filmuje - ale frajda - jestem w siódmym niebie... ale nie wszyscy. Chyba najgorzej ten 30 minutowy lot zniosła Elżbieta - dość długo dochodziła do siebie na ławce poczekalni lotniska, ale od czego jest "mate de coca" - kubek tego trunku szybko przywraca jej równowagę. Po tych przeżyciach udajemy się na wielki cmentarz Chauchilla gdzie na pustynnej równinie można do teraz jeszcze znaleźć porozrzucane białe kości i czaszki przodków ludu kultury Nasca. Ciekawostkę stanowią nieliczne stanowiska archeologiczne z odkrytymi pochówkami zawierającymi szczątki ceramiki oraz bardzo dobrze zachowane mumie w tradycyjnej dla tego regionu postawie siedzącej (rozpoznać można szczątki materiału, włosy, skórę). To robi naprawdę niesamowite wrażenie. Po drodze odwiedzamy jeszcze miejsce wyrobu ceramiki z której słynęli Indianie z plemienia Nazca (tam też dokonujemy zakupu pamiątek ceramicznych po hurtowej cenie), a następnie akwedukty Cantalloc - imponujący system irygacyjny wybudowany przez Inków do dziś dostarczający wodę na okoliczne pola. Wracamy zmęczeni, ale szczęśliwi - trochę wypoczynku bo o godz. 23:00 czeka nas przejazd nocny autobusem rejsowym do Arequipy (ok. 450 km). Trasa częściowo wiedzie przez Andy na wysokości 4500 mnpm, a na tej wysokości robi się naprawdę zimno (mamy ze sobą śpiwory) i liczyć się trzeba z chorobą wysokościową (duża różnica wysokości w krótkim czasie) - więc profilaktycznie żujemy liście koki - pomaga!